Aktualności
Pierwsza rozmowa z Courtneyem Rameyem
O miłości do koszykówki od kołyski. O przezwyciężaniu najtrudniejszych życiowych momentów. O treningu mentalnym. Porozmawialiśmy z Courtneyem Rameyem o wielu kwestiach. Poznajcie lepiej naszego nowego zawodnika.
Zapytany o to, dlaczego wybrałeś grę z numerem 3, powiedziałeś, że w wieku 8 lat straciłeś babcię, dwa lata później odeszła twoja mama, a jako nastolatek musiałeś pożegnać na zawsze swojego najlepszego przyjaciela. To ogromny bagaż doświadczeń, z którym mogą poradzić sobie tylko silne charaktery. Czy uważasz się za osobę, którą trudno „złamać”?
Myślę, że przeszedłem wiele w swoim życiu, by dotrzeć do miejsca, w którym aktualnie się znajduje. Wszystkie przeżycia ukształtowały mój charakter. Dlatego zawsze kiedy mam „dołek”, jestem smutny lub pojawia się moment zwątpienia, przypominam sobie o tym, że przecież mogłem przezwyciężyć naprawdę dużo trudniejsze kwestie, nawet będąc młodszym.
Czyli świat dla ciebie nie ma barier?
Czuję, że jeśli odpowiednio mocno czegoś chce i potrafię na to nakierować swój umysł, to jestem w stanie zrealizować ten cel. Nie nakładam na siebie ograniczeń. Podczas jednej z niedawnych sesji z moim trenerem mentalnym powiedziałem mu, że z każdym kolejnym dniem, tygodniem, miesiącem i rokiem chcę być coraz lepszym człowiekiem. Moim celem jest stały rozwój, nie tylko pod względem sportowym, ale też psychicznym.
Nadal trudno jest ci opowiadać o wydarzeniach z przeszłości?
Moi najbliżsi o tym bardzo dobrze wiedzą. Mam też tatuaż, który przypomina mi o trójce najważniejszych osób w moim życiu. Wiem, że patrzą na mnie z nieba, widzą, jak jestem zdeterminowany i oglądają każdy mój mecz. Wierzę, że są ze mnie dumni, bo przed każdym meczem rozmawiam z nimi w myślach i mówię, że zrobię wszystko, by tę dumę poczuli. Dlatego zawsze jak wychodzę na parkiet, uderzam się w klatkę piersiową trzy razy. Stale sobie przypominam, dla kogo gram w koszykówkę i staram się walczyć o zwycięstwo. Numer, który mam w tym sezonie na koszulce, również mi o tym przypomina. W ostatnich latach grałem co prawda z numerem 0, ale teraz powróciłem do „trójki” i mnie to cieszy.
Z „zerem” występowałeś podczas swojego pierwszego zawodowego sezonu na Litwie. Jak oceniasz ten czas?
To było świetne doświadczenie. Było zupełnie inaczej, niż w lidze uniwersyteckiej. Nauczyłem się mnóstwo na temat koszykówki, rywalizacji, czy samego siebie. Teraz od kilku tygodni jestem w Lublinie i widzę pewne różnice między basketem na Litwie i w Polsce. Zdaję sobie sprawę, że to dopiero mój drugi zawodowy sezon i muszę jeszcze wiele rzeczy przyswoić, zrozumieć, opanować. Dlatego staram się być jak gąbka. Zadaję dużo pytań nie tylko trenerom, którzy robią świetną robotę, ale także bardziej doświadczonym ode mnie zawodnikom. Wyciągam wnioski, zapamiętuje. Rozwijam się.
Co miało największy wpływ na to, że przyjąłeś ofertę z naszego klubu?
Rozmowy z trenerem i fakt, że od początku miał określony plan na moją rolę w drużynie. Od razu spodobało mi się jego pozytywne podejście oraz wiara we mnie jako zawodnika. Kiedy trener we mnie wierzy, wtedy mogę jeszcze ciężej pracować i wzrasta moja pewność siebie. Przed podpisaniem kontraktu odbyliśmy inspirujące rozmowy i to mnie przekonało.
Przez wiele lat byłeś trenowany przez własnego tatę…
Zgadza się, prowadził mnie za szkolnych czasów, od czwartej do jedenastej klasy. Mamy silną więź. To był wspaniały okres, bo osiągaliśmy wspólnie wiele sukcesów. Dzięki koszykówce mogliśmy też razem podróżować, zwiedzić dużą część USA, bo był taki czas, że niemal co weekend graliśmy w innym stanie. Łączy nas coś specjalnego.
Tata nadal ogląda wszystkie twoje mecze?
Przez odległości i różnicę czasu zazwyczaj nie jest w stanie śledzić ich „na żywo”, ale zawsze jest na bieżąco. Może nie daje mi tylu wskazówek, co w przeszłości, bo wiadomo, że jestem już innym zawodnikiem, jednak potrafi zwrócić uwagę na pewne detale, które warto poprawić.
Twój tata wspomniał w jednym z wywiadów, że jako niemowlak byłeś bardzo płaczliwy i nic nie potrafiło cię tak uspokoić, jak widok piłki do koszykówki. Można więc powiedzieć, że ten sport towarzyszył ci od kołyski?
Koszykówka jest jedną z rzeczy, które towarzyszą mi od zawsze. I to bez cienia przesady. Kiedy odeszły babcia i mama, zawsze starałem się uciec od bólu i trudnych chwil. Sport pozwalał mi przezwyciężyć najtrudniejsze momenty. Zawsze będę za to wdzięczny koszykówce. Kiedy zakończę karierę, będę chciał pracować jako trener w koledżu, żeby zostać przy dyscyplinie, której tak wiele zawdzięczam.
Będąc na parkiecie, potrafisz się odciąć od wszystkiego i skupić tylko na grze?
Tak jest dla mnie najlepiej. Staram się nie myśleć o żadnych problemach, tylko po prostu dać z siebie wszystko. Wiadomo, że każdy miewa lepsze i gorsze dni, a ja jestem oddalony o tysiące kilometrów od rodziny, żyję w innej strefie czasowej. Poza boiskiem nie na wszystkie rzeczy mam wpływ, ale kiedy gram, mogę kreować rzeczywistość meczową i pomóc drużynie ją kontrolować.
Co wiedziałeś na temat Orlen Basket Ligi przed przyjazdem do Polski?
Jestem spokrewniony z Jamesem Washingtonem, który grał w przeszłości w Lublinie i sporo mi powiedział na temat klubu i rozgrywek. Poza tym mój kolega z czasów gry w lidze uniwersyteckiej, Matt Coleman grał w poprzednim sezonie w Dzikach Warszawa i oglądałem kilka jego meczów. Od razu wydało mi się, że ta liga jest bardziej fizyczna od litewskiej. Obie stoją na wysokim poziomie i mają wielu dobrych zawodników. Na pewno z każdym kolejnym tygodniem będę się w niej coraz lepiej czuł.
Jakie cele stawiasz przed sobą na najbliższy sezon?
Chcę zagrać w play-offach. Nie skupiam się na żadnych indywidualnych celach, bo wszystko sprowadza się do tego, żeby drużyna osiągnęła sukces. Kiedy zespół wygrywa, wtedy wszyscy są zwycięzcami.
Od zawsze miałeś mentalność zwycięzcy?
Odkąd pamiętam, chciałem wygrywać mistrzostwa. I od małego starałem się do tego dążyć. Mam na koncie kilka trofeów zdobytych jako młodzieżowiec, więc czemu nie miałbym walczyć o kolejne, będąc zawodowcem? Wiadomo, że będzie o to bardzo trudno, ale trzeba sobie wysoko stawiać poprzeczkę. Wszystko jest możliwe. Dlatego zamierzam w każdym sezonie robić wszystko, by moja drużyna weszła do play-offów, ponieważ dzięki temu może mieć szansę rywalizować o medale.
Ze względu na uraz nie mogłeś zagrać w ostatnich dwóch sparingach. Teraz już wszystko jest w porządku?
Tak. Mój trener mentalny powiedział, żebym nie nakładał na siebie zbyt dużej presji i wrócił do gry z czystą głową. Może nie zagrałem w Toruniu i Włocławku, ale wnikliwie obserwowałem te mecze i starałem się wspierać kolegów z ławki. W ten sposób też mogłem się czegoś nauczyć, bo przecież jestem w nowej lidze i uczę się nowego systemu gry. Oglądanie meczów i treningów również pomaga w stawaniu się lepszym zawodnikiem.
Od jak dawna korzystasz z pomocy trenera mentalnego?
Zacząłem podczas poprzedniego sezonu. Mamy sesje on-line raz w tygodniu, po 45 minut. Dostaję rady, robię notatki. Wiadomo, że na zbudowanie dobrej relacji potrzeba czasu, ale w tym wypadku od początku czułem, że trafiłem na osobę, która chce mi pomóc i mogę się przed nią otworzyć. To bardzo mi pomaga i stanowi ważny aspekt mojego życia. Dzięki naszym rozmowom łatwiej jest mi poukładać wiele rzeczy w głowie.
Sprawiasz wrażenie bardzo spokojnej osoby. Taki masz charakter?
To zależy. Zarówno w życiu, jak i na boisku, czasem muszę być bardziej ekspresywny lub agresywny. Jednak przez większość czasu rzeczywiście nie jestem najgłośniejszą osobą w pomieszczeniu, staram się obserwować, dopasowywać do otoczenia. Każdego dnia coraz bardziej zadomawiam się w Lublinie i czuje tu coraz lepiej. Chcę wywalczyć jak najwięcej zwycięstw dla mieszkańców tego miasta.